Stało
się! Korporacja Hachette postawiła na całej linii na kolekcje
komiksowe w Polsce. Po sukcesach Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela
oraz Thorgala przyszedł czas na Lucky Luke'a.
Lucky
Luke'a - rewolwerowca szybszego od swojego cienia, bohatera o szybkim
palcu na spuście i celnym oku. Samotnego kowboja podążającego ku
zachodzącemu słońcu, który podczas swoich przygód spotyka znane
autentyczne postacie z historii Dzikiego Zachodu, a także psa Bzika.
Szeryfa, który bierze udział w wielkich wydarzeniach historycznych
i w szeregu sytuacjach znanych z westernów. Żartownisia z komiksów,
filmów, seriali, kreskówek.
Pierwszy
rzut (testowy) tej kolekcjonerskiej edycji pojawił się w salonikach
prasowych na terenie dwóch województw i jeśli sprzedaż będzie
wystarczająca - jeszcze w tym roku ruszy kompletna edycja o
przygodach dzielnego kowboja. Jeśli nie wystarczająca - będzie to
kolejna po twardo okładkowym „Kapitanie Klossie” kolekcjonerska
ciekawostka, która nie została dokończona przez tego edytora.
Co
z tego wyjdzie? To się jeszcze okaże. W recenzji tej skupie się na
uszeregowaniu wiedzy o Lucke Lucku, która stopniowo będzie się
pojawiała w kolejnych tomach kolekcji i na dodatkowych kartach
komiksu, (ale jakże potrzebnej dla nowych, młodych czytelników,
dla których taka pigułka know-how będzie wstępem do zrozumienia
fenomenu tego bohatera). Naturalnie skupię się także na
szczegółowej ocenie tej nowej mocno kolekcjonerskiej edycji.
Zapraszam do lektury.
Historia
Lucky Lucke'a urodziła się w głowie Maurica de Bevere (alias
Morris). Rok po drugiej wojnie światowej postanowił stworzyć film
animowany, w którym głównym bohaterem byłby „wesoły cowboy”.
Niestety jego wizja – ośmieszenia konwencji westernu - nie
przypadła do gustu producentom. Mając w zanadrzu przygotowany
scenorys, uzupełnił jego zawartość dymkami i w tym samym roku w
Almanachu nr. 47, który był specjalnym dodatkiem do magazynu
„Spirou”, (publikowanym przez Dupuis) wydrukowano pierwszą
przygodę o Lucky Luke'u pt. „Arizona 1880”. Specyfiką tego familijnego pisma było ukierunkowanie (jego zawartości) stricte na młodego
czytelnika. Dlatego opowieści o dzielnym szeryfie i jego wiernym
(gadającym) koniu Jolly Jumperze nie przejawiały nigdy cech krwawej
brutalności. W 1948 r. Morris wyjechał do Stanów Zjednoczonych
gdzie poznał rysownika Rene Goscinny'ego. Ich znajomość zamieniła
się w przyjaźń. Owocem tej współpracy był wydany w 1955 r. 9.
tom serii pt. „Szyny na prerii”. Morris skupił się wyłącznie
na rysowaniu, a Goscinny zajął się warstwą fabularną. Dodać
trzeba, iż rysunki Morrisa choć ewoluowały przez lata, swoją strukturą przypominają nieco Asterixa - są połączeniem delikatnej kreskówki z europejskim stylem czystej kreski. Mają swój klimat w odcieniach pasteli,karminów i oranży.
Przełomowym
momentem dla obu twórców był rok 1968. Autorzy przenieśli się
wraz swoimi bohaterami do konkurencyjnego wydawnictwa Dargaud. Bez
szukania sensacji przyczyna tego ruchu była prozaiczna. Morris
chciał dołączyć do pisma kierowanego przez swojego przyjaciela
Rene. W magazynie „Pilote” historia wesołego rewolwerowca, który
jest szybszy od własnego cienia zyskała bardziej współczesny
wymiar. Całkowicie zapomniano o cenzurze. Dlatego zamiast
cukierkowatej oprawy i fabuły postawiono na kąśliwe żarty,
miłostki, kobiety, a właściwie stricte ukazanie ich seksapilu, brak poprawność politycznej, czyli podsumowując na trafne wyśmiewanie wszyściuśkich wad Amerykanów. Naturalnie wszystko podane z klasą i w specyficznym, uroczym,
niewymuszonym humorkiem.
Do
chwili obecnej powstało łącznie 98 albumów (w tym spin-offów o młodości naszego zucha). Komiksy o Lucky Luke'u stały się najbardziej rozpoznawalnymi i cenionymi na rynku frankofońskim. Tłumaczone
na wiele języków, adoptowane przez film, teatr stały się wręcz
komiksową legendą. Polacy także zauroczyli się w nimi. Lucky Luke
był inspiracją dla Tadeusza Raczkiewicza, a także innych artystów,
komiksiarzy i fascynatów wydań klubowych. Aczkolwiek początki były
trudne. Historycznie pierwsze opowieści pojawiały się
nieregularnie w 1962 r. w gazecie harcerskiej „Na Przełaj”.
Przekopiowane z francuskiego tygodnika pocięte i drukowane od czapy
prezentowały się marnie. Jednym pozytywem tej - mocno -
specyficznej edycji były wspaniałe parodie samotnego kowboja
wykonane przez samego mistrza Jerzego Wróblewskiego. Kolejną próbę
wprowadzenia Lucky Luke'a do polski podjął się w 1989 r. magazyn
Świat Młodych. Nasz chojrak wydawany w tej kultowej gazecie przez
rok zdobył kolejne rzesze fanów. Sporą niespodzianką na rynku
wydawniczym było pojawienie się w 1992 r. pierwszego albumowego
(miękko okładkowego) komiksu. Tajemniczy edytor - Key Tex -
zaserwował polskim czytelnikom album pt. „Daltonowie tracą
pamięć” (i to w niecały rok po premierze na rynku
frankofońskim). Na kolejne już się nie doczekaliśmy, wydawca
upadł, lecz w tym samym roku pojawiły się także pierwsze komiksy
z prężnie rozwijającego się Egmontu – a mianowicie „Dyliżans”,
„Wrażliwa stopa”, „Cyrk Western”, „Jesse James”.
Komiksiarze zakochali się na zabój w tych serdecznych,
przezabawnych westernowych opowieściach. Dobry początek ( czytaj
sprzedaż) i zachowanie formatu Key Tex dawało nadzieję na
pojawienie się kolejnych tomów. Niestety tu także cykl wydawniczy
został zachwiany. Co chwilę zamrażany na kilka lat. Albumy
publikowane jak popadnie, nie po kolei pojawiały się po ogromnych
przerwach, a także pocięte (w urywkach) w magazynie „Świat
Komiksu”. Dla przykładu pierwsze wydanie „Dalton City”
pojawiło się dopiero 2001 r.
Próbę
naprawienia tego chaosu podjął się w 2008 r. także ten sam
edytor. Tym razem publikując chronologicznie po trzy albumiki w
jednej twardej kieszonkowej oprawie. Zamysł ten chociaż bardzo
ekonomiczny nie wszystkim przypadł do gustu. Zwracano uwagę na
istotny fakt, iż kreska Morrisa powinna być ukazaną
w takiej wielkości w jakiej kalkulował ją sobie od samego początku jej
autor. Wydawnictwo Egmont już zaplanowało kolejny tom zbiorczego
Lucky Lucke'a, a równocześnie mamy szansę na nowy kolekcjonerski
pełnowymiarowy nakład. Perspektywę na serię, która jeśli się
przyjmie zostanie w całości wydana w ciągu czterech lat.
Trzeba
nadmienić, iż pierwszy album tej gorącej edycji i zapewne kolejne
przygotowało dla Hachette - wydawnictwo Egmont Polska! I trzeba bez
kłamstwa, sumiennie napisać, iż nie ma lipy. Wszystko zostało
wykonane na najwyższym światowym poziomie. Wybrano ciekawy szablon
kolekcji w kolorach złota. Wydano w twardej oprawie i w bardzo dużym
formacie. Drukarnia spisała się na medal - zastosowała oprawę
szyto-klejoną, dobrze nasyciła kolorami. Wydrukowała na pięknie
pachnącym satynowym papierze z ciekawymi dodatkami. Dobór czcionki, tłumaczenie, DTP jest bez zarzutu. Aczkolwiek niech ekipa redakcyjna pamięta o Bziku. Aby w tej wyjątkowej kompletnej edycji zachować jednolite nazewnictwo (pieska, bohaterów i miejsc).
W
Pierwszym tomie tego kolekcjonerskiego wydania znajdziesz jeszcze ogromny plakat naszego bohatera, a do każdego tomu dołączone będą
specjalne strony dotyczące kulis powstania komiksu, a także
oddzielnie wydrukowane na kartonie specjalne grafiki. Zbierając
kolejne albumy ich grzbiety ułożą logo Lucky Luke'a. Dla
przyszłych prenumeratorów przewidziano jeszcze teczkę, kubek,
breloczek i film. Niestety, akurat w tym względzie wymienione
gratisy nie zachwycą potencjalnego komiksiarza. Zamiast takich
bibelotów Hachette powinno wydać z dwa specjalne komiksy, wyłącznie
dostępne z prenumeratą. W innych krajach takie rozwiązanie się
sprawdziło. Cena pierwszego tomu to zaledwie 9,90 zł, drugiego
19,99 zł, a kolejnych 24,99 zł.
Zeszyt
Dalton City jest 25. epizodem serii ze scenariuszem Goscinny'ego, a
zarazem pierwszą częścią, która pierwotnie ukazywała się w
odcinkach w magazynie „Pilote”- tuż po odejściu obu artystów z
magazynu „Spirou”. Niestety w tym miejscu pojawia się kolejny
zgrzyt dotyczący Kolekcji i tego tomu, a mianowicie brak
chronologiczności. Pal licho gdyby na grzbiecie nie było rysunku,
lecz jeśli jest wzór, wtedy tym bardziej seria powinna rozpoczynać
się od początku, od komiksu pt. „Kopalnia złota Dick Diggera”.
Wariant, który zastosowano obecnie jest nie do przyjęcia.
Przechodząc
jednak do samej opowieści. Akcja komiksu rozpoczyna się w
miasteczku Fenton. Było to najbardziej zdeprawowane miejsce w
Texasie. Dean Fenton samozwańczy założyciel i burmistrz rządził
tu twardą ręką. Najgorsze zakapiory i łotry były na jego
wezwanie. Wszystko się zmieniło po przybyciu Lucky Luke'a. Nie ma
lipy jest nowy szeryf w mieście! Mocna dawka czarnego humoru i
najsłynniejszy kowboj kultury masowej, po raz kolejny i nieostatni
walczy z przestępcami na Dzikim Zachodzie. Do tego rodzinny kwartet
Averel, Jack, Jake i szefunio Joe oraz Lulu Spluwa. Psss... nie
zapominajmy o Bziku. Przednia zabawa na najwyższym poziomie, humor
słowny, sytuacyjny i rysunkowy, do którego można wracać po
wielokroć i w każdym wieku. Za ten familijny klimat, nie
zobowiązującą lekturę, uśmiech, relaks podczas czytania uwielbia
się Lucke Lucke'a. Czeka Cię prawdziwa uczta z wesołymi historiami
o rewolwerowcu, który jest szybszy od własnego cienia.
Dekonstrukcja mitu Dzikiego Zachodu w parodii hollywoodzkiego
westernu nawet po 69 latach ma w sobie niezniszczalną pozytywną
moc.
Reasumując
- jednak na poważnie. Ten (nie) pierwszy tom „Kolekcji Lucky
Luke'a” jest jeszcze odrobinę (w numeracji) niedopracowany, choć
pod względem kolekcjonerskim oraz ceny prezentuje się zacnie. Na
szczęście w środku albumu znajdziesz czytelniku ankietę w której
możesz odnieść się także do słabości tego nakładu. Warto z
tej opcji skorzystać.
Bez wróżenia z fusów, jeśli „Kolekcja Lucky Luke'a” okaże się strzałem w dziesiątkę – na co się zapowiada - wydanie następnych komiksów z szyldem Hachette staje się bardzo realne. W zanadrzu czekają „Przygody Blake'a i Mortimera”, a także western „Blueberry”.
Zdecydowanie polecam!
Bez wróżenia z fusów, jeśli „Kolekcja Lucky Luke'a” okaże się strzałem w dziesiątkę – na co się zapowiada - wydanie następnych komiksów z szyldem Hachette staje się bardzo realne. W zanadrzu czekają „Przygody Blake'a i Mortimera”, a także western „Blueberry”.
Zdecydowanie polecam!
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz