wtorek, 22 lipca 2014

RECENZJA: "Czarny Jastrząb".

Komiksy regionalne stały się ważnym komponentem promocyjnym bardzo wielu grodów. Tworzone na zamówienie demonstrują rożny, wręcz nierówny poziom. Komiks "Czarny Jastrząb" jest własnie taką publikacją. Wydany przez Urząd Miasta Jastrzębie-Zdrój do scenariusza Marcina Boratyna z rysunkami Rolanda Boneckiego prezentuje się dość osobliwie.  Jak go oceniłem? Serdecznie zapraszam do lektury.

Współczesny herb  Jastrzębia-Zdroju został stworzony przez śp. Szymona Kobylińskiego -znamienitego wszechstronnego twórcę , znanego ze swego dowcipu, wybitnego rysownika, karykaturzystę, satyryka, historyka, a także komiksiarza. Znanego z komiksowej wersji "Czterech Pancernych i psa", i równie kultowego "Starego Zegara".
Od pięćdziesięciu lat Jastrzębie Zdrój ma prawa miejskie.  W 2007 r.  straciło swój status uzdrowiska, na rzecz walorów twardej ekonomi węglowej. Jednak przychylny klimat dla kultury -  komiksu, twórczości i sztuk wszelakich był w tym miejscu od zawsze. Na kanwie cyklicznego festiwalu kulturalnego „Zderzenia Działań Wrażliwych" wychowała się tu cała rzesza artystycznych osobowości. Wśród nich autorzy komiksu "Czarny Jastrząb". Podjęli się oni przybliżyć  w opowieści obrazkowej, klechdę - podanie o początkach powstania miejscowości i jej herbu.

Historia Jastrzębia sięga XIV wieku. Najstarsza wzmianka o tym siole pochodzi z około 1300 roku, kiedy w „Księdze Fundacyjnej Biskupstwa Wrocławskiego” wymieniono Bożą Górę, wzgórze leżące w granicach obecnego miasta. Miejscowość ma jednak o wiele starszą metrykę, gdyż w dokumentach niemieckich w okresie kolonizacji na prawie magdeburskim pojawiała się pod nazwą Hermansdorf (wieś Hermana). Tymczasem od II połowy XV w. wieś zaczęła być nazywana Jastrzębie. Dlaczego? Nazwa związana jest z klechdą mówiącą o władcy tych ziem -  rycerzu  Runstein'ie, który niczym jastrząb napadał na karawany kupieckie przechodzące przez te ziemie. I własnie jego historyję  przybliżyli autorzy komiksu.


Zaczęło się  tak...  Był schyłek sierpnia 1410 roku. Cały świat chrześcijański żył jeszcze nowiną o wielkiej bitwie na polach Grunwaldu. Krzyżacy, i ich europejscy stronnicy pobici, i w hańbie wracali w swoje rodzinne strony. Jak tchórze umykali rycerze śląscy, którzy w swojej zachłanności obiecanych im bogactw, postawili swoje hufce po stronie krzyżackiej. W niesławie wracał do domu także z nimi rycerz Runstein.  Jednak po powrocie zastał spalony gród, zabitych bliskich. Jego zdrada została zauważona. Stracił wszystko. Jedyne co mu pozostało to pokuta i pokora. Ukorzył się więc przed księciem raciborskim - Janem II Żelaznym stronnikiem króla polskiego. Otrzymawszy jego pełnomocnictwa osiedlił się w miejscu gdzie  lokuje się obecne miasto Jastrzębie-Zdrój .  Rycerz wybudował sobie zameczek i razem ze swoją drużyna chronił trakt i kupców.  Bardzo sprawnie wywiązywał się ze swych obowiązków. Pomimo marnego wiktu, nie sprzeniewierzał się cnotom rycerskim znanym nam z opowieści o Zawiszy Czarnym. Były to czasy gdy, na tych terenach według praw niemieckich podbijanie, grabieże na traktach  i zdobywanie dóbr siłą i mieczem stanowiło sens drogi rycerskiej .  Zabijanie dla zysku i podboju  nie było czymś złym, hańbiącym, ujmującym czci rycerzom germańskim. Tylko w Polsce i w nielicznych królestwach nie związanych z cesarstwem niemieckim, pielęgnowano cechy niezłomnego mitu arturiańskiego herosa.
Runstein i jego zaciężni - do czasu postępowali godnie. Jak wilki w owczej skórze,  po śmierci księcia Jana, i gwałtownych wydarzeniach (znanych z historii) tzn. pojawienia się husytów,  podbojów zamętu, chaosu, bezkrólewia na ziemiach śląskich wykorzystali sytuację  i rozpocząli swoją  grę. Tak narodziła się legenda "Czarnego Jastrzębia".

 Liczne są warianty klechdy o życiu i śmierci Jastrzębia. Scenarzysta uszeregował wszystko w kierunku ustalenia  faktów historycznych. Przez cały czas przewijają się autentyczni bohaterowie i ich dzieje historyczne. Mamy tu Bernarda księcia niemodlińskiego i opolskiego lawirującego miedzy Luksemburczykiem, a husytami. Takim samym pragmatykiem jest wspominany książę Jan II. Pojawia się także w kampanii husyckiej, w napadzie na tą  ziemię  sam słynny książę Bolko V Husyta, ale także inni mniej znani, lecz historyczni możnowładcy: Wacław I, Kazimierz I,   książę Mikołaj V.
Ogromnym  atutem tej publikacji jest scenariusz i same dialogi. Marcin Boratyn fajnie to wszystko poukładał. Idealnie fabularnie udokumentował.  Fabuła jest uporządkowana i podzielona na pięć rozdziałów, każdy rozpoczyna się łacińską sekwencją - na każdym kroku tekstowo atrakcyjna. Jak na debiutanta komiksowego jego teksy są napisane z jajem, wyraziście, kwieciście, do tego uzupełnione słowami gwary. Najstarszej gwary z tamtych okolic(np. kradzba, świebodny, złorzecznik, pachole), która  akurat w tym wypadku naprawdę  nadaje klimatu jak z czasów średniowiecza.  Boratyn profesjonalnie podszedł do swojej części pracy. Niestety nie zrobił tego rysownik. Rysunki to zdecydowanie najsłabsza strona tego albumu. Choć  Roland Bonecki wykonał do tego albumu przepiękną efektowną (odtwórczą)  okładkę to wewnątrz eh... Włos na głowie się jeż.  W środku jest zdecydowanie gorzej. Twórca nie powinien rysować w manierze realistycznej. W życiu nie zobaczycie tylu błędów,  takich problemow z proporcjami ciała oraz układem rąk i nóg w ruchu (i także bez) - jak w tym komiksie! Plecy konia to przy tym pikuś! Wszystko wygląda kosmicznie, jakby narysowane na szybko, niechlujnie, strasznie brzydko.  Kadry są rozjechane, chaotycznie posklejane. Jak można narysować rycerza bez dłoni? Przecież jakaś konsekwencja w rysowaniu, jak i w życiu musi być. Najgorzej demonstruje się kadr z  przybitym do pręgierza... ( proszę o wybaczenie, lecz prezentuje się jak  jakiś mutant z dupo tułowiem). Jest tych potworków graficznych jeszcze kilka. Styl autora w tym komiksie jest "odjechany", można porównać go do miksu pseudo-realizmu, na tle twarzy oczo-mangowych połączonych z kubizmem.

Tak, z kubizmem, w którym autor zdecydowanie powinien tworzyć na co dzień. Gdyż bez żadnego sarkazmu i złośliwości prace Boneckiego, z którymi się zapoznacie w sieci, gdzieś klasyfikują się i lądują w tej manierze.  Tworzy on swoje dzieła  bez zamykania w ramy stylu. Na pewno jest rozpoznawalny, a jego dzieła są  bardzo klimatyczne, metafizyczne. Do tego mocno autorskie i twórcze. Zdecydowanie nie można im ująć nic z artyzmu, i nie można powiedzieć, a tym bardziej napisać, że nie są artystycznie filuterne.
A w tym komiksie? W tym wypadku autor został skrzywdzony, lub sam się skrzywdził przyjmując to zlecenie. Możliwe także, iż goniły go terminy oddania komiksu dla drukarni. Możliwe, iż tworzenie w manierze realistycznej zajmuje mu mnóstwo czasu przy jednej planszy. Wszystko jest możliwe. Jedno jest pewne, przy tej warstwie fabularnej albumik od początku powinien narysować artysta czujący się wyśmienicie w stylu realistycznym np. Jacek Przybylski, Krzysztof Wyrzykowski.  Powstałby wyśmienity komiks historyczny, a tak dostajemy kuriozalny albumik, w którym pozytywnie można ocenić przecudnej urody obwolutę, a także po kilkukrotnym w czytaniu się warstwę scenariuszową. A reszta? Reszta jest milczeniem, aczkolwiek ze względu na przyszłą kultowość tej publikacji - "Czarnego Jastrzębia" zdecydowanie polecam!

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz